„Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP”.

Dorobek historiografii dotyczącej jeńców polskich na Wschodzie po 17 września 1939 roku jest imponujący. Nie wszystkie jednak zagadnienia znalazły odbicie w literaturze przedmiotu. Otwarty pozostaje np. problem dostrzeżenia ludzkich aspektów i przedstawienia go w wielu wymiarach: jako doświadczenia ludzkiego i narodowego, jako próby refleksji, kim byli zamordowani i kogo zabrakło w powojennej Polsce.

 

 

Pod koniec 1939 roku minęły trzy miesiące niewoli żołnierzy Września, którzy znaleźli się w obozach NKWD. Zapadły wówczas decyzje ważkie dla ich dalszych losów. Dla szeregowych oznaczały powrót do rodzinnych stron lub przymusową pracę, a dla wyselekcjonowanej przez funkcjonariuszy grupy oficerów, generałów, wyższych urzędników, policjantów – rychły wyrok śmierci. 3 października 1939 roku utworzono trzy obozy specjalne NKWD w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Według danych z 29 grudnia z ogólnej liczby ok. 15 tys. oficerów przetrzymywanych w tych obozach ponad połowę stanowili rezerwiści. Byli to nauczyciele, inżynierowie, lekarze, prawnicy, duchowni, dziennikarze, pisarze, poeci, działacze społeczni, politycy, profesorowie i docenci wyższych uczelni, naukowcy o światowej sławie – przedstawiciele polskiej inteligencji wezwani do obrony ojczyzny.

Ogólnie obowiązujące regulacje prawne w sprawie przetrzymywania jeńców głosiły m.in., że winni być traktowani w sposób humanitarny, chronieni przed gwałtem i obrazą. Rząd ZSRR nie honorował jednak umów międzynarodowych zawartych w okresie caratu, a więc także konwencji haskich z 1899 i 1907 roku. Nie przystąpił również do konwencji genewskiej z 27 lipca 1929 roku, określającej zasady traktowania jeńców. Kierował się natomiast klasowym ustawodawstwem karnym, które miało za zadanie ochronę socjalistycznego państwa robotników i chłopów.

Już pierwsze dyrektywy i rozkazy wydawane od 14 września 1939 roku określały stosunek napastników do polskich żołnierzy. Mimo formalnego braku wypowiedzenia wojny formułowały wojskowy i polityczny cel działań przeciwko Polsce. Poza osiągnięciem linii rozgraniczenia stref wpływów Niemiec i ZSRR ustalonej w tajnym protokole paktu Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 roku postanowiono unicestwić duchowych przywódców narodu polskiego i dokonać niemal całkowitej wymiany elit inteligenckich. Na takie założenie wskazuje pobyt żołnierzy Września w niewoli sowieckiej, który można podzielić na dwa okresy. Pierwszy, gdy jeńcy pozostawali w gestii Armii Czerwonej, można nazwać przejściowym. Drugi, gdy zostali oddani w ręce NKWD, trwał od początku października 1939 do sierpnia 1941 roku (a dla niektórych dłużej). Przejęcie jeńców przez policję polityczną Związku Radzieckiego było pogwałceniem konwencji haskiej i genewskiej, gdyż w myśl ich postanowień za życie i zdrowie wojskowych z armii nieprzyjaciela odpowiadały rząd i dowództwo sił zbrojnych kraju, w którego niewoli się znaleźli.

NKWD traktowało osadzonych w obozach specjalnych żołnierzy polskich jak kontrrewolucjonistów. Zgodnie z decyzją podjętą przez Biuro Polityczne KC WKP(b) 5 marca 1940 roku problem polskich jeńców wojennych, byłych polskich oficerów, obszarników, fabrykantów, duchownych, urzędników państwowych i uciekinierów należało rozpatrzyć w trybie specjalnym z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary – rozstrzelania. Przetrzymywani jako warstwa przywódcza, elity intelektualne i zarazem element antysowiecki w razie oswobodzenia mogli bowiem czynnie wystąpić przeciwko władzy sowieckiej, stanowiąc zagrożenie w razie konfliktu zbrojnego z Niemcami. Na taką motywację mordu wskazywała załączona do decyzji marcowej notatka Ławrentija Berii. Na decyzję Józefa Stalina o zagładzie miała również wpływ ciągle żywa pamięć wojny polsko-sowieckiej z lat 1919 – 1920. Nie bez powodu w kwestionariuszu wypełnianym przez jeńców po przybyciu do obozów umieszczono pytanie o udział w tej wojnie. Mord na polskich oficerach należy więc uznać zarówno za odwet za klęskę Armii Czerwonej, jak i przemyślane działanie prewencyjne.

 

BEZ ŁAŹNI, SANITARIATÓW I IZB CHORYCH

 

Miejscowe władze, którym polecono utworzenie obozów jenieckich, zwykle nie były z wyprzedzeniem informowane o planach Moskwy. Z powodu braku czasu i środków finansowych nie zarezerwowały odpowiednich do liczby jeńców zapasów żywności, nie zmobilizowały wystarczających kadr administracyjnych i sanitarno-medycznych ani nie przeprowadziły koniecznych remontów obiektów przeznaczonych dla jeńców, nie urządziły kuchni, łaźni, sanitariatów. Przygotowane naprędce obozy były przepełnione, panowały w nich brud, zaduch i wilgoć. Jeńcom wydawano posiłki o niskiej wartości odżywczej: porcja pszenno-razowego chleba, ciepła zupa lura (rybna, na płucach, z soczewicy, na wyce, kapuśniak, krupnik), kasza, solone ryby. Trudno było o wodę do picia, nie mówiąc już o myciu i toalecie. Nie zadbano też o zorganizowanie izb chorych, ambulatoriów i izolatek. Jeńców osłabionych trwającą od kilkunastu dni niewolą w prymitywnych warunkach sanitarno-higienicznych gnębiła zwłaszcza wszawica, powszechne były biegunki, przeziębienia, grypa, gruźlica, choroby skóry i choroby zakaźne: dyzenteria, błonica i dur brzuszny.

Tylko dzięki temu, że wśród przetrzymywanych znajdowali się lekarze, możliwe było uruchomienie niewielkich obozowych „szpitali”. W obozie kozielskim sami jeńcy sformowali grupę sanitariuszy i kadrę lekarzy. Brak zaopatrzenia w podstawowe nawet leki i sprzęt medyczny w znacznym stopniu ograniczał jednak pomoc i zmuszał do stosowania tzw. medycyny ludowej. W Starobielsku aktywni byli: sławny warszawski chirurg dr Henryk Levittoux, dr Jan Gruner czy dr Jan Boroń, ordynator oddziału chorób wewnętrznych szpitala w Przemyślu.

Na przykładzie płk. Boronia, którego spuścizna trafiła do Muzeum Katyńskiego, możemy zrekonstruować ścieżkę kształcenia i kariery wielu przedstawicieli przedwojennej inteligencji, dowiedzieć się, jakie poglądy kształtowały jej świadomości i postępowanie, wreszcie wnioskować, jakie wartości przywiodły ją do sowieckich dołów śmierci.

 

LEKARZ, CO HONORU NIE ODDAŁ

 

Jan Boroń wcześnie stracił rodziców. Przez lata opiekowała się nim starsza siostra. Po ukończeniu szkoły powszechnej sprzedał należącą do niego część ojcowizny i uzyskane środki przeznaczył na dalsze kształcenie. Zdał egzamin dojrzałości w Rzeszowie, a następnie ukończył wydział lekarski we Lwowie. Podczas pierwszej wojny światowej, wcielony do armii austriackiej, służył na froncie włoskim. Po załamaniu zdrowotnym i leczeniu trafił na wschód. Tu pierwszy raz spotkał się na froncie z „Moskalami”. Jego listy z frontu do żony Zofii z Bielawskich są świadectwem okropności wojny, których doświadczała również ludność cywilna. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości wstąpił ochotniczo do Wojska Polskiego. Służył pomocą rannym i chorym podczas wojny polsko--bolszewickiej.

Poznanie groźnego przeciwnika przyczyniło się do późniejszego poszukiwania bezpiecznego miejsca osiedlenia dla rodziny. Choć mógł się starać o intratną praktykę np. w Kostopolu na Wołyniu, Boroń uważał, że to zbyt blisko granicy (50 km) i w razie nagłego konfliktu zbrojnego trudno będzie ewakuować się stamtąd wraz z dobytkiem. Wybrał Przemyśl, w którym znalazł pracę w szpitalu jako ordynator oddziału chorób wewnętrznych i mieszkanie nabyte za uskładane przez lata oszczędności. Z tego miasta został zmobilizowany do wojska w 1939 roku.

Zaskoczony tak jak wielu innych żołnierzy polskich wkroczeniem Armii Czerwonej 17 września, nie mogąc wykonać rozkazu marszałka Rydza-Śmigłego o wycofaniu się na Węgry lub Rumunię, płk Boroń dostał się do niewoli sowieckiej. Przeżywał udrękę, która była wspólna wszystkim jeńcom. Podczas drogi przebytej pieszo pod zbrojną eskortą i bez jakichkolwiek racji żywnościowych był świadkiem, jak głodni żołnierze na postojach wygrzebywali na polach ziemniaki i buraki, pili wodę z rowów, co powodowało dolegliwości żołądkowe.

Dość wcześnie trafił do punktu przejęcia przez NKWD. Tu dokonano pierwszej selekcji zatrzymanych, próbując ustalić ich tożsamość i stopień wojskowy. Część oficerów, świadoma zagrożenia, pozbyła się dystynkcji i ukryła prawdziwe szarże i funkcje. Boroń jednak zachował pagony, mówiąc: Honoru nie oddam. Razem z pozostałymi oficerami został przetransportowany do obozu specjalnego w Starobielsku. Podróż była ciągiem dalszym upokorzeń: jeńcy jechali brudni, zarośnięci i zziębnięci. Jeżeli ich karmiono, to nieregularnie: razowym chlebem, konserwami rybnymi, zupą lurą – raczej do picia.

Po przybyciu na miejsce zobaczył brudny obóz, pospiesznie zorganizowany w starym prawosławnym klasztorze. Na jego terenie działała tylko jedna studnia artezyjska. Nie było łaźni, pralni, toalet, dołów na śmieci itd. Dużej grupie zmobilizowanych „doktorów” NKWD nakazało oczyszczenie obozu, zbudowanie latryn i innych urządzeń sanitarnych. Mimo braku leków lekarze starali się też służyć pomocą chorym oraz przeprowadzali zalecone przez władze obozowe szczepienia przeciwko tyfusowi i ospie.

Lekarze i farmaceuci ze Starobielska, chronieni przez międzynarodową konwencję genewską, 30 października 1939 roku wysłali list do marszałka Klimenta Woroszyłowa w sprawie bezprawnego przetrzymywania w niewoli. Podkreślili, że wojska sowieckie zastały ich podczas wykonywania obowiązków lekarskich w szpitalach polowych bądź w oddziałach wojskowych, oraz prosili o odesłanie do miejsc stałego zamieszkania lub do któregoś z państw neutralnych (USA, Szwecja). Odpowiedź nadeszła miesiąc później, skierowana jednak nie do jeńców, lecz do radzieckiego komendanta obozu kpt. Bierieżkowa. Nakazywała kierowanie się wobec jeńców lekarzy dyrektywami Zarządu NKWD do spraw Jeńców Wojennych, a nie zasadami konwencji genewskiej. To przypieczętowało ich los, zakończony rozstrzelaniem w Charkowie.

 

WYROK NA POLSKIE ELITY

 

Postrzegając szeroko rozumianą zbrodnię katyńską jako likwidację polskiej inteligencji, należy widzieć jej znacznie szerszy wymiar i wiązać z masowymi deportacjami Polaków w głąb ZSRR, w tym rodzin zamordowanych oficerów i funkcjonariuszy państwowych.

7 marca 1940 roku szef Zarządu Głównego NKWD do spraw Jeńców Wojennych mjr Piotr Soprunienko otrzymał rozkaz ludowego komisarza spraw wewnętrznych Berii nakazujący sporządzenie spisów rodzin jeńców wojennych. Miały one obejmować miejsca pobytu nie tylko żon i dzieci, ale też rodziców, braci i sióstr. W tym celu zastępca Berii Wasilij Czernyszow delegował do obozów enkawudzistów wysokiej rangi. Sporządzone przez nich listy stały się następnie podstawą realizowanej na początku kwietnia masowej deportacji rodzin osób przetrzymywanych w obozach specjalnych NKWD.

Otwarte pozostaje pytanie o skoordynowanie prześladowań polskiej inteligencji polskiej pod okupacją sowiecką i niemiecką. Podobne listy proskrypcyjne zostały bowiem opracowane w niemieckich obozach jenieckich. Wymiana spisów oznaczała realizację jednego z podpisanych 28 września 1939 roku – obok sowiecko-niemieckiego traktatu o granicy i przyjaźni – tajnych protokołów, że obie strony nie będą tolerowały na swoich terytoriach jakiejkolwiek agitacji polskiej, która by oddziaływała na terytoria drugiej strony. Właśnie inteligencja stanowiła tę najbardziej podejrzaną o „agitację polską” warstwę narodu, którą pozyskać i skłonić do kolaboracji było najtrudniej.

Na skutek działań obu okupantów zlikwidowano grupę, którą Florian Znaniecki nazywał warstwą przywódców duchowych. Miejsce „zwolnione” przez ofiary należało szybko wypełnić zupełnie innymi ludźmi i treściami. Powszechnie udowadniano, że wszystko, czym zajmowała się polska inteligencja do roku 1939, należy napiętnować i usunąć ze świadomości społecznej. Polski inteligent był pokazywany jako typ słaby i godny pogardy, anachronicznie opętany „śmietnikiem historii”.

Przemodelowano też najnowszą historię narodu, historię z wszczepioną amnezją. Ukazywano i badano tylko zbrodnie niemieckie, a więc w obiegu publicznym pozostała połowa historycznej pamięci. W powojennym nauczaniu aż do 1989 roku nie istniał Katyń ani problem sowieckiej okupacji, wiążącej się z eksterminacją polskich obywateli i niszczeniem polskiej kultury.

Rodziny tysięcy ofiar zbrodni katyńskiej w nowej komunistycznej Polsce bały się. Aby uniknąć prześladowań, starsi nie mówili dzieciom, kto zabił ich ojców. Nowa Polska, chcąc zapomnieć o ofiarach Katynia, wymazywała jednocześnie z narodowej pamięci Polaków, którzy byli potomkami uczestników powstań, nosicielami wartości patriotycznych. Zamordowany w Charkowie por. Bogdan Różycki, dowódca szwadronu sztabowego Suwalskiej Brygady Kawalerii, był potomkiem płk. Karola Różyckiego, który dowodził w czasie powstania listopadowego Pułkiem Wołyńskim. Natomiast płk Karol Hauke-Bosak, szef sztabu Grupy „Włodzimierz”, był prawnukiem jednego z czołowych dowódców powstania styczniowego Józefa Hauke-Bosaka. W dołach śmierci należy więc widzieć nie tylko kres przedstawicieli polskiej inteligencji, ale jednocześnie koniec genealogii rodzin ważnych dla polskiej historii.

Przez odpowiednie filtry awansu społecznego nowa Polska promowała ludzi posłusznych, którym odebrano tradycję i wpajano nowy system myślenia. Inteligencja została zdegradowana. Starano się wykorzenić u niej poczucie odpowiedzialności wobec społeczeństwa, poczucie zobowiązania, spójni z własną wspólnotą historyczną, a więc to wszystko, co cechowało ją przez wiek XIX aż do 1939 roku. Wychowanie socjalistyczne stało na straży wyobcowania.

Obecnie można tylko postawić pytanie, na które każdy musi sam sobie odpowiedzieć: jakie wartości ofiary Katynia wniosły do naszej świadomości narodowej, czy nadal obowiązuje dewiza „Bóg, Honor, Ojczyzna”, która warunkuje rozmaite zachowania? Wreszcie, co zrobiliśmy z przekazem pomordowanych? Czy postrzegamy ich jako patriotów, którzy służyli Polsce z godnością do końca, czy też jako naiwnych żołnierzy, którzy pozwolili się wymordować, „jak barany idąc na rzeź”?

« Powrót

Zadanie publiczne finansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Dyplomacja publiczna 2022”

Projekt finansowany z budżetu państwa w ramach konkursu Ministra Spraw Zagranicznych RP "Dyplomacja publiczna 2022"

Dofinansowanie 100 000 zł

Całkowity koszt 100 000 zł