„Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP”.

Najważniejszym tematem na arenie międzynarodowej jest oczywiście zerwanie stosunków między Moskwą a polskim rządem emigracyjnym. Opinia wszystkich [...] jest zgodna: [...] zerwanie to oznacza totalne zwycięstwo niemieckiej propagandy, a szczególnie – sukces mojej osoby. Podziwia się wyjątkowy spryt i zręczność, z jaką potrafiliśmy uczynić z Katynia sprawę wysoce polityczną. Tak Joseph Goebbels oceniał skutki pierwszych dwóch tygodni – jakbyśmy dziś powiedzieli – medialnej ofensywy związanej z ujawnieniem zbrodni katyńskiej. Mogło się wydawać, że minister propagandy Rzeszy skutecznie podważył dogmat o moralnej racji aliantów – i to w najwłaściwszym momencie.

 

Informację o masowych grobach polskich oficerów Niemcy upublicznili w kwietniu 1943 roku, jednak wieści o tym docierały do nich znacznie wcześniej. W lipcu 1941 roku w okolicach Smoleńska rozlokowała się Grupa Armii „Środek” gen. Fedora von Bocka; jeden z sowieckich jeńców nazwiskiem Mierkułow opowiedział Niemcom o egzekucjach Polaków przetrzymywanych uprzednio w obozie w Kozielsku (raport z jego przesłuchania nosi datę 2 sierpnia 1941 roku). Te rewelacje nie zostały sprawdzone – uznano je za nieprzydatne.

W marcu 1942 roku polscy robotnicy przymusowi z Poznania naprawiający tory kolejowe w rejonie Gniezdowa dowiedzieli się od miejscowej ludności o polskich
mogiłach w nieodległym Lesie Katyńskim. Miejsce wskazał niejaki Parfien Kisielow; kiedy je rozkopano, odsłonięto zwłoki w polskich mundurach (w randze majora i kapitana).
Polacy, nieświadomi skali odkrycia, postawili tam dwa drewniane krzyże, po czym zameldowali o znalezisku Niemcom. Także tym razem sprawa przeszła bez echa, Wehrmacht parł bowiem w głąb Związku Radzieckiego i niemieckie dowództwo miało pilniejsze sprawy na głowie. Sytuacja zmieniła się, gdy w styczniu 1943 roku marsz. Friedrich Paulus skapitulował pod Stalingradem, a Armia Czerwona rozpoczęła kontrofensywę.

Na początku roku kilku podoficerów z Geheime Feldpolizei (GFP, Tajna Policja Polowa) otrzymało informację o egzekucjach polskich oficerów od mieszkającego nieopodal Lasu Katyńskiego Iwana Kriwoziercowa. Ten wraz ze wspomnianym Kisielowem zaprowadził Niemców na miejsce masowego pochówku. Tym razem o sprawie dowiedział się oficer wywiadu w sztabie GA „Środek” płk Rudolf von Gers­dorff. 18 lutego sporządził raport na ten temat; jak później twierdził, pierwszy użył określenia „zbrodnia katyńska”. Niemcy rozpoczęli śledztwo. W drugiej połowie lutego GFP zlokalizowała kilka masowych grobów i przesłuchała miejscową ludność. W marcu akta sprawy prowadzonej przez podwładnego von Gersdorffa por. Ludwiga Vossa trafiły do Wydziału Propagandy GA „Środek” z adnotacją, że zgromadzony materiał nadaje się do celów propagandowych.

 

Na własne oczy

 

Do tego samego wniosku doszedł Goebbels, który od początku śledził ściśle tajne raporty spływające z Katynia. Z jego polecenia 9 kwietnia w Warszawie i Krakowie miejscowe Urzędy Propagandy Rzeszy skompletowały polską delegację, którą następnego dnia wysłano na miejsce odkrycia masowych grobów. W jej skład weszli m.in. dyrektor Rady Głównej Opiekuńczej dr Edmund Seyfried, prozaik i dramatopisarz Ferdynand Goetel, dyspozycyjny wobec okupacyjnych władz krytyk literacki Jan Emil Skiwski oraz publicyści i fotografowie prasy gadzinowej. Niech się przekonają na własne oczy – pisał w dzienniku minister propagandy – co ich czeka, gdyby rzeczywiście spełnić się miało wielokrotnie przez nich żywione życzenie, aby bolszewicy pobili Niemców. Ponadto obecność Polaków miała uwiarygodnić katyńskie odkrycie.

Delegację powitał por. Gregor Slovenzik, referent ds. propagandy w dowództwie Wehrmachtu, oraz prof. Gerhard Buhtz, główny lekarz sądowy przy szefie służby medycznej GA „Środek”. Zapoznali oni gości z dotychczasowymi ustaleniami – Niemcy określili czas śmierci ofiar (marzec − kwiecień 1940 roku), oszacowali ich liczbę (10 tys.) oraz określili miejsce, z którego oficerowie zostali przewiezieni (Kozielsk). 11 kwietnia Polaków zabrano do Lasu Katyńskiego. Przed nami ciągnie się główna mogiła. Przeszywa ją wąwóz wykopany wzdłuż pokładu trupów, leżących zwartą i zlepioną masą jeden na drugim – napisał później Goetel. – Tu wychyla się ze ściany ręka bezwładna, ówdzie zwisają nogi. W miejscu, gdzie odkryta jest wierzchnia warstwa zwłok, jest postać związana sznurem. Ta zdaje się jeszcze żyć dramatem przedśmiertnej walki.

Wizytę skrupulatnie rejestrowano: każdy krok Polaków został uwieczniony na kliszy fotograficznej i taśmie filmowej, które utrwaliły również groteskowy obraz żołnierzy w hitlerowskich mundurach salutujących szczątkom polskich oficerów. Z wyjątkiem dziennikarzy gadzinówek pozostali członkowie delegacji doskonale wiedzieli, że Niemcy chcą wykorzystać sprawę do własnych celów, dlatego nie zgodzili się udzielić komentarzy niemieckiej prasie. Ale maszyna propagandy została wprawiona w ruch; polska delegacja minęła się zresztą z grupą akredytowanych w Berlinie dziennikarzy z różnych krajów europejskich.

 

Towarzysze Roosevelta i Churchilla

 

Tego samego dnia niemiecka agencja informacyjna Transocean nadała komunikat o odkryciu masowego grobu ze zwłokami 3000 oficerów polskich [...], zabitych w lutym i marcu 1940 ro­ku przez GPU (tzn. NKWD).
12 kwietnia Radio Berlin dodało, że ofiary były jeńcami obozu w Kozielsku, a dzień później Transocean potwierdził wcześniejsze informacje, poprawiając tylko zaniżoną liczbę zabitych. Goebbels dowiedział się od funkcjonariuszy zagranicznych placówek dyplomatycznych, że dotychczasowe rewelacje wywarły na opinii publicznej duże wrażenie. Zadowolony Hitler osobiście zezwolił mu na kontynuowanie akcji propagandowej na łamach prasy. To właśnie słowo drukowane było medium o największej sile rażenia w okupowanej Europie. Dostęp do odbiorników radiowych był w najlepszym razie utrudniony (w najgorszym – zakazany), natomiast prasę, także tę kontrolowaną przez nazistów, czytali wszyscy, nawet ci, którzy nie uważali jej za wiarygodne źródło informacji.

O zbrodni katyńskiej pierwszy napisał „Völkischer Beobachter”, organ prasowy NSDAP. „Oto towarzysze Roosevelta i Churchilla – GPU wymordowało 12 tys. polskich oficerów. W Lesie Katyńskim pod Smoleńskiem odnaleziono masowy grób ofiar” − głosił długi tytuł artykułu na pierwszej stronie wydania z 14 kwietnia 1943 roku. Był zbitką rzetelnych informacji (m.in. o położeniu miejsca zbrodni, liczbie i wymiarach grobów oraz szacowanej liczbie ofiar) oraz konfabulacji o orgiach, które miały miejsce w nieodległej willi NKWD. Anonimowy autor sugerował również, że zbrodnia, stanowiąca zaledwie wierzchołek góry lodowej, jest dowodem planów ZSRR wobec Polski i reszty Europy. Myśl podchwyciła „Kölnischer Zeitung”, w której stwierdzono, że jedynie Trzecia Rzesza jest w stanie obronić kontynent przed strasznym losem gotowanym mu przez bolszewików. Tę tezę powielały później chyba wszystkie kontrolowane przez nazistów gazety; w wielu pojawiły się rysunki, na których opryszek uzbrojony w pęk kluczy w kształcie sierpów nie może otworzyć drzwi z zamkiem ze swastyką.

 

A-a-archeologiczne odkrycie

 

15 kwietnia na łamach niemieckiej prasy dokonała się niezwykła przemiana: sowiecki oprawca zyskał semickie rysy twarzy. „Völkischer Beobachter” zapewniał czytelników, że mordercom z NKWD przewodzą Żydzi, eliminujący wszystkich, którzy ośmielają się stanąć im na drodze do panowania nad światem. Powściągliwe reakcje zachodnich aliantów wobec oskarżenia ZSRR były dla niemieckich propagandzistów logicznym dopełnieniem katyńskiej układanki: USA i Wielka Brytania, zależne od żydowskiego kapitału, są tylko marionetkami w rękach Żydów. Późniejsza karykatura zatytułowana „Dumny Albion dzisiaj” przedstawiała króla Jerzego VI posłusznie wysłuchującego instrukcji radzieckiego ambasadora Iwana Majskiego: Słuchaj no, wasza mość, o Katyniu nic nie wiecie, niczego nie słyszeliście. Rzecz jasna nonszalancko trzymający w kieszeni Majski miał wyraźnie semickie rysy.

Na reakcję Kremla nie trzeba było długo czekać. 15 kwietnia Radzieckie Biuro Informacyjne (Sowinformbiuro) wydało komunikat opatrzony nagłówkiem „Nikczemne wymysły niemiecko-faszystowskich oprawców”. Pod względem ilości epitetów stalinowscy propagandyści bili na głowę niemieckich: Niemieckie zbiry faszystowskie nie cofają się w tej swojej nowej potwornej bredni przed najbardziej łajdackim i podłym kłamstwem, za pomocą którego usiłują ukryć niesłychane zbrodnie popełnione […] przez nich samych, itd., itp.

Odbicie oskarżenia nie było jedyną odpowiedzią na starannie przygotowaną przez Niemców akcję propagandową, co zresztą nie świadczy najlepiej o koordynacji działań po stronie radzieckiej. Sowinformbiuro starało się powiązać groby Polaków z odkryciem starożytnego gniezdowskiego grobowca – rzeczywiście, w pobliżu Gniezdowa Rosjanie prowadzili prace archeologiczne. „Völkischer Beobachter” nie omieszkał tego skomentować rysunkiem, na którym obcierający spocone czoło otyły Żyd ze znakiem sierpa i młota na ramieniu (na wszelki wypadek podpisany jako Moskiewski Żyd-kłamca
w potrzasku
) duka, odwracając się od leżących pokotem martwych Polaków: A-a-archeologiczne odkrycie!

 

Kury gotowe do porozumienia

 

Sprzymierzeni znaleźli się w kłopotliwej sytuacji. Nie dając wiary gwałtownym zaprzeczeniom strony radzieckiej, oficjalnie musieli się zachowywać tak, jakby nie brali niemieckiego oskarżenia na poważnie. Winston Churchill odarł ze złudzeń gen. Władysława Sikorskiego, który liczył, że poczucie przyzwoitości zwycięży nad Realpolitik: Niestety, rewelacje niemieckie są [...] może prawdziwe. Wiem, do czego bolszewicy są zdolni i jak umieją być okrutni – przyznał w rozmowie z nim 15 kwietnia. – Inna atoli polityka jest niemożliwa. Obowiązkiem naszym bowiem jest tak postępować, by uratować postawione przez nas cele zasadnicze i najskuteczniej im służyć. Wobec perspektywy pokonania Niemiec, w czym walny udział miał przypaść milionom krasnoarmiejców, los dziesięciu, najwyżej kilkunastu tysięcy polskich oficerów schodził na dalszy plan. Dla nazistowskich propagandystów stosunek aliantów do Katynia był papierkiem lakmusowym intencji mocarstw wobec mniejszych państw europejskich, którym doradzano porozumienie z ZSRR. Na czym miałoby ono polegać, przedstawił karykaturzysta „Völkischer Beobachter”: kury – w tym jedna w rogatywce – zgłaszają gotowość do porozumienia przed oblizującym się lisem.

Prasa niemiecka nie kryła schadenfreude z politycznej izolacji Polski, podkreślając, że rządy USA i Wielkiej Brytanii nie wahały się wypowiedzieć wojny z powodu – jak napisała „Berliner Börsen Zeitung” – kilku mil kwadratowych jakiegoś tam korytarza, ale kompletnie lekceważyły fakt, iż ZSRR zajął wschodnią części Rzeczypospolitej i wymordował kilkanaście tysięcy polskich jeńców wojennych. Na początku maja „Ostdeutscher Beobachter” spekulował, że domagający się wyjaśnienia mordu katyńskiego Sikorski rychło stanie się niewygodnym obciążeniem dla koalicji. Trudno się dziwić, że śmierć polskiego premiera w Gibraltarze niemieckie gazety uznały za wykonanie wyroku, który zapadł w Moskwie.

Jak zauważa znawca tematyki Piotr Łysakowski, Niemcy może wypominali aliantom nielojalność wobec Polski, ale nie zdobyli się na żaden gest współczucia wobec Polaków. Wszak to oni byli winni wybuchowi wojny, ponosili więc moralną odpowiedzialność za śmierć współobywateli. Ukazująca się w kraju prasa gadzinowa publikowała listy zidentyfikowanych ofiar (np. „Goniec Krakowski” pierwsze kilkadziesiąt nazwisk podał 20 kwietnia), nie dbając o poprawny zapis zniekształconych przez niemczyznę imion i nazwisk, co prowadziło czasem do dramatycznych pomyłek.

Katyń nie przyniósł Quislinga

W drugiej połowie 1943 roku sprawa katyńska z wolna zaczęła ustępować miejsca innym tematom; wprawdzie wydany w Berlinie tom pt. Materiały urzędowe w sprawie masowego mordu w Katyniu wznowił na jakiś czas komentarze, lecz nie wniósł już niczego nowego do dyskusji. Zainteresowanie sterowanej przez Goebbelsa prasy niemieckiej zaczęło maleć, gdyż po początkowej euforii nawet pomysłodawca kampanii musiał przyznać, że na dłuższą metę nie przyniosła ona spodziewanych efektów. Minister propagandy chciał ugrać tragedią Polaków kilka spraw. Jego najważniejszym celem było wywołanie zamętu w obozie sprzymierzonych, na którego stronę właśnie zaczęły się przechylać szale wojny. Jednak Goebbels nie docenił determinacji Churchilla i Roosevelta w dążeniu do pokonania Niemiec. Żaden z nich nie postawił sprawy Katynia na ostrzu noża, obaj skutecznie tłumili apele Sikorskiego o wyjaśnienie sprawy.

Niemiecka kampania była również skierowana do ludności okupowanej Polski: miała wywołać strach przed bolszewikami oraz poczucie, że tylko Niemcy mogą ich powstrzymać. Mord katyński miał stanowić przeciwwagę dla hitlerowskiego terroru wobec Polaków i odciągnąć ich uwagę od eksterminacji Żydów (w kwietniu 1943 roku zapłonęło warszawskie getto), a nawet – przez podkreślanie ich kierowniczej roli w aparacie NKWD – usprawiedliwić ją. Niemcy liczyli również na skompromitowanie rządu RP na uchodźstwie i ułatwienie werbunku polskiej siły roboczej. Bez rezultatu. 20 sierpnia minister spraw zagranicznych Marian Kukiel otrzymał memorandum „Katyń a propaganda niemiecka”, w którym informowano, że wobec władz okupacyjnych stanowisko Polaków nie mogło ulec zmianie, gdyż błędy polityki niemieckiej sięgnęły zbyt głęboko. Niemcom w Polsce sprawa Katynia nie dała nic, nie dała Quislinga, nie dała żołnierza, nie dała robotnika, nie dała sfolgowania w akcji podziemnej. Społeczeństwo polskie uwierzyło w winę Rosjan, ale wiedziało dobrze, że niemiecka akcja miała służyć nam wrogim celom propagandowym dla zamaskowania już popełnionych i jeszcze zamierzonych zbrodni. Paradoksalnie na ujawnieniu zbrodni najwięcej zyskał chyba sam Stalin. Gdy 17 kwietnia zastępca delegata Polskiego Czerwonego Krzyża w Szwajcarii Stanisław Radziwiłł i delegat niemiecki niezależnie od siebie złożyli w biurze Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża wnioski o zbadanie masakry przez neutralnych ekspertów, moskiewska „Prawda” wydrukowała artykuł o wymownym tytule „Polscy wspólnicy Hitlera”. W nocy z 25 na 26 kwietnia polski ambasador w ZSRR Tadeusz Romer otrzymał notę o zerwaniu stosunków dyplomatycznych. Katyński pretekst ułatwił Moskwie późniejszą instalację na ziemiach polskich powolnego sobie rządu.

 

Marcin Czajkowski – redaktor „Mówią wieki”

« Powrót

Zadanie publiczne finansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Dyplomacja publiczna 2022”

Projekt finansowany z budżetu państwa w ramach konkursu Ministra Spraw Zagranicznych RP "Dyplomacja publiczna 2022"

Dofinansowanie 100 000 zł

Całkowity koszt 100 000 zł