POLSCY JEŃCY W SOWIECKIEJ NIEWOLI
„Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP”.
17 września 1939 roku Armia Czerwona wkroczyła od wschodu na ziemie polskie, przesądzając o tragicznym losie Drugiej Rzeczypospolitej. Tysiące żołnierzy Wojska Polskiego trafiły wówczas do sowieckiej niewoli. Dla większości oficerów oraz funkcjonariuszy służb państwowych było to preludium tragedii.
Szacuje się, że jesienią 1939 roku do niewoli i aresztów sowieckich dostało się ok. 240 tys. żołnierzy polskich, w tym kilkanaście tysięcy oficerów i podchorążych (później dołączyli do nich również żołnierze internowani na Litwie, Łotwie i w Estonii). W myśl wytycznych komandarma I rangi Borysa Szposznikowa, szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej, wszystkich jeńców przekazano organom Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych (NKWD), naruszając tym samym postanowienia konwencji genewskiej z 1929 roku.
Sowieci nie byli jednak należycie przygotowani do przetrzymywania tak wielkiej liczby osób. Obozy przejściowe szybko
zapełniły się tysiącami polskich jeńców, którzy zaczęli stanowić coraz większy problem dla ich administracji. Już 23 września 1939 roku ukazała się zatem dyrektywa ludowego komisarza obrony Klimenta Woroszyłowa, polecająca zwalnianie z niewoli jeńców wojennych narodowości białoruskiej i ukraińskiej, którzy mogli się wylegitymować dokumentami poświadczającymi ich mobilizację. Po kilku dniach masowe zwolnienia wstrzymano, ale już 3 października ludowy komisarz spraw wewnetrznych Ławrentij Beria wydał ściśle tajny rozkaz nr 4441/b, w którym polecał: Jeńców wojennych Ukraińców, Białorusinów i jeńców innych narodowości – mieszkańców województw: stanisławowskiego, lwowskiego, tarnopolskiego i łuckiego Ukrainy Zachodniej oraz województw: nowogródzkiego, wileńskiego, białostockiego i poleskiego Białorusi Zachodniej – puścić wolno do domów. Z niewoli sowieckiej wyrwała się wówczas znaczna część żołnierzy narodowości polskiej, którzy podczas sporządzania spisów zataili, że są Polakami. Tych, którym udało się zmylić czujność sowieckiego aparatu bezpieczeństwa, w większości jednak szybko znaleziono, aresztowano i deportowano w głąb Związku Sowieckiego.
11 października 1939 roku Beria wystąpił z propozycją negocjacji w sprawie przekazania Niemcom osób pochodzących
z obszarów Polski zagarniętych przez Trzecią Rzeszę. W efekcie rozmów prowadzonych między 24 października a 23 listopada
Sowieci przekazali Niemcom 42 492 obywateli polskich. Do ZSRR trafiło natomiast 13 757 osób.
OBOZY SPECJALNE NKWD
W kolejnych tygodniach liczba przetrzymywanych stale się zmniejszała. Według dokumentów NKWD na przełomie 1939 i 1940 roku w obozach jenieckich pozostawało ponad 40 tys. Polaków. Szeregowych i podoficerów (blisko 25 tys.) władze sowieckie w większości „zatrudniły” jako darmową siłę roboczą przy budowie drogi łączącej Nowogród Wołyński ze Lwowem oraz w kopalniach surowców strategicznych. Ok. 15 tys. obywateli polskich znalazło się w tzw. obozach specjalnych NKWD. Ich tragiczny los był wielokrotnie opisywany przez historyków i publicystów. Na szczególną uwagę zasługują prace Stanisława Jaczyńskiego, który od wielu lat drobiazgowo i rzetelnie, na podstawie dokumentów i relacji różnej proweniencji, stara się odtworzyć i poddać naukowej analizie wydarzenia z przełomu 1939 i 1940 roku, które wciąż kładą się cieniem na relacjach polsko-rosyjskich.
Obozy specjalne NKWD, podobnie jak wspomniane obozy przejściowe, nie były przystosowane do przetrzymywania tylu osób. Generałów, oficerów oraz wysokiej rangi urzędników państwowych – a zatem kadrę dowódczą i kwiat inteligencji polskiej – umieszczono w obozie starobielskim. W Ostaszkowie znaleźli się głównie żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza oraz funkcjonariusze Policji Państwowej, Straży Więziennej i Straży Granicznej. Do Kozielska, będącego wcześniej obozem jenieckim dla polskich szeregowych, skierowano oficerów WP.
Osadzony w tym ostatnim obozie ppor. Maksymilian Trzepałka pisał: Mieszkamy w Cyrku – 500 ludzi stłoczonych jak śledzie na
3 piętrach prycz. Wychodzenie i schodzenie niebezpieczne dla życia, nic się nie robi. Kłótnie i scysje na porządku dziennym. Nie ma nigdzie wolnego miejsca, nie ma gdzie usiąść, nie ma co czytać, grać itd. Zimą budynki były nieogrzewane. Przenikliwy i nieustanny chłód doskwierał przede wszystkim tym, którzy ze względu na brak miejsca w blokach zostali ulokowani w korytarzach i obszernych sieniach. Ja z kolegami z pułku nauczyłem się układać według specjalnego systemu, tak ściśnięci jeden przy drugim, że jeden koc mógł wystarczyć na trzech – opisywał po latach jeden z ocalałych jeńców. – Na wierzch tego koca sypaliśmy jeszcze papiery, które chroniły nas od mrozu. Niemniej nie potrafiłem wytrzymać tej temperatury już mroźnej i przecisnąłem się do jednej z zapchanych klitek, gdzie żarły nas na zmianę wszy, gdzie było ciasno, że siedząc skulonym, nie można było się ruszać, ale gdzie przynajmniej było ciepło [...].
Trudne położenie jeńców pogarszał zły stan sanitarny obozów. Brakowało latryn i dołów na śmieci. Choć regulamin wewnętrzny obozów NKWD z drugiej połowy września 1939 roku zapewniał wszystkim jeńcom dostęp do obowiązkowego strzyżenia, łaźni i dezynfekcji odzieży, rzeczywistość była zgoła odmienna. Brakowało instalacji wodociągowej, a co za tym idzie – pralni, łaźni oraz umywalni Wszędzie było pełno wszy i robactwa. Jeńcom towarzyszył też głód wynikający z niewielkich i ubogich w kalorie racji żywnościowych. Wiele tzw. deficytowych produktów, jak masło czy cukier, rozkradali funkcjonariusze NKWD. Ponadto żywność przeznaczona dla jeńców była bardzo często złej jakości (przeterminowana, zawilgocona i spleśniała). Tej sytuacji nie mogły zmienić dostarczane sporadycznie paczki od rodzin.
Pospiesznie zorganizowana służba medyczno-sanitarna,
choć odpowiednio wykwalifikowana, nie dysponowała stosowną liczbą pomieszczeń ani wystarczającą liczbą lekarstw i środków opatrunkowych.
Wyjątkowo dolegliwa dla polskich jeńców, jak można wyczytać ze wspomnień, była nieustanna, często prostacka indoktrynacja. Całymi dniami w obozowych radiowęzłach nadawano audycje, w których dominowały przemówienia Stalina i Mołotowa oraz
informacje oczerniające i szkalujące Polskę, jej rząd i wojsko. Funkcjonariusze oddziałów politycznych prowadzili liczne obowiązkowe odczyty i pogadanki, mające wykazać wyższość systemu
komunistycznego nad kapitalistycznym.
PATRIOTYCZNY DUCH
Początkowo wielu oficerów było załamanych z powodu przegranej kampanii wrześniowej oraz dwuznacznej postawy zachodnich sojuszników: Wielkiej Brytanii i Francji. Jednym z najbardziej przejmujących dla mnie wydarzeń – wspominał rtm. Józef Czapski, ocalały więzień obozu starobielskiego – był powrót tej brudnej, zawszonej, zrozpaczonej gromady ludzkiej do człowieczeństwa i życia intelektualnego. Pierwszym wstrząsem był 11 listopada (1939 r.). Mimo że władze obozowe zakazały czczenia Święta Niepodległości, wieczorem w każdym baraku odśpiewano hymn państwowy Jeszcze Polska nie zginęła, Rotę oraz Boże, coś Polskę. Następnie odmawiano wspólne modlitwy oraz czytano patriotyczne wiersze. Od tego momentu jeńcy zaczęli stanowić swoisty monolit. Z czasem zaczęły się pojawiać organizacje obozowe, które inicjowały m.in. samopomoc koleżeńską, działalność kulturalno-oświatową, przeciwdziałając frustracji.
Mimo zakazów w obozach zaczęto organizować rozmaite kursy (obejmowały m.in. nauki wojskowe, zagadnienia z historii powszechnej, naukę języków, szkolenie sanitarne) oraz odczyty i prelekcje. Ważną inicjatywą było również zorganizowanie w obozach tzw. Dziennika Mówionego i Dziennika Śpiewanego. Informacje zbierano z dostępnej prasy sowieckiej, komunikatów radiowych oraz prywatnych listów. W obozie kozielskim, urządzonym w dawnym klasztorze prawosławnym, wiadomości odczytywano bądź wyśpiewywano każdego wieczoru w ogromnej sali cerkiewnej. Dzięki temu niemal wszyscy jeńcy mogli przezwyciężyć narzuconą izolację. Bardzo często usłyszane wówczas informacje prowokowały do wielogodzinnych żarliwych dyskusji i polemik.
Po wielu staraniach 20 listopada 1939 roku władze sowieckie zezwoliły jeńcom na prowadzenie
korespondencji. Nie świadczyło to wszakże o chęci wypełnienia zapisów konwencji genewskiej. Listy miały służyć przede wszystkim do pozyskania dodatkowych informacji o jeńcach i ich rodzinach. Korespondencja była uważnie czytana przez funkcjonariuszy oddziału politycznego oraz cenzurowana. W razie
jakichkolwiek wątpliwości co do treści listy były
zatrzymywane, a oficerowie poddawani wielogodzinnym przesłuchaniom.
W listach dominowała tęsknota i troska o losy najbliższych. Por. Edward Kawecki, przetrzymywany w Starobielsku, w styczniu 1940 roku pisał do żony Heleny: Moi kochani! Bądźcie łaskawi donieść mi, co się dzieje z Haluśką i chłopcami. Do tej pory nie mam żadnej wiadomości. Napiszcie mi, co porabiają, jak żyją i gdzie mieszkają? [...].
Odrodzonego w ten sposób ducha oporu Sowietom nie udało się złamać nawet w toku długotrwałych, brutalnych pod względem psychicznym, a niekiedy także fizycznym, przesłuchań. Ppor. Bronisław Młynarski, jeden z ocalałych jeńców, pisał we wspomnieniach: Bez słowa usiadł przy biurku [oficer NKWD prowadzący badanie], otworzył kluczem szufladę, wysunął ją nieco ku sobie, wyjął z niej dużego nagana, położył na stole, po czym przeglądał jakieś papiery, nie wyjmując ich z szuflady. Na mnie nie zwracał najmniejszej uwagi. Dopiero w trakcie zapalania nowego papierosa spojrzał na mnie, przyglądał się chwilę, po czym wskazując na krzesło naprzeciw stołu, powiedział: „Siąść”. Czułem się niedobrze, mdliło mnie i nogi mi drżały […].Następnie rozpoczynało się wielogodzinne badanie, w którym padały pytania o rodzinę, szczegółowy życiorys, przebieg kariery wojskowej oraz poglądy na sprawy społeczne i polityczne. Przesłuchania prowadzono, aby wybadać panujące wśród oficerów nastroje, a także pod kątem ich „reedukacji”. NKWD chciało znaleźć osoby, które mogłyby się stać pożyteczne ze względu na posiadane informacje, oraz zwerbować chętnych do współpracy. Tych ostatnich było wszakże niewielu.
Nieprzejednana postawa większości Polaków wprawiała we wściekłość oficerów Głównego Zarządu Bezpieczeństwa Państwowego NKWD. Coraz częściej uciekali się do represji i szykan, takich jak zakaz odprawiania mszy i modłów. Mimo to życie religijne w obozach kwitło. Szczególnie uroczyście obchodzono rocznice świąt narodowych oraz Wigilię i Boże Narodzenie 1939 roku. Pod datą 22 grudnia 1939 roku jeden z przetrzymywanych oficerów zapisał w dzienniku: W dzisiejszym rozkazie nasze władze zabroniły nam śpiewać kolędy. No, niech nas pocałują w dupę. Będziemy śpiewali cały wieczór.
KU DOŁOM ŚMIERCI
Wielomiesięczne przesłuchania, śledztwa oraz indoktrynacja jeńców – jak meldowali sowieccy politrucy swoim przełożonym z centrali NKWD – nie przyniosły spodziewanych efektów, zdołano złamać jedynie jednostki. Zdecydowana większość nie uległa, otwarcie manifestując swój patriotyzm oraz przekonanie o rychłym odrodzeniu się Polski w przedwojennych granicach.
W realiach sowieckich oznaczało to wyrok śmierci. Podjęta 5 marca 1940 roku decyzja Stalina i innych o fizycznej eliminacji wziętych do niewoli oficerów służby stałej i rezerwy miała zburzyć fundamenty, na których mogłaby się odrodzić niepodległa Polska.
Kierownictwa obozów otrzymały nakaz szybkiego przygotowania akt personalnych. Karta informacyjna miała zawierać: numer akt osobowych jeńca, nazwisko, imię, imię ojca, rok i miejsce urodzenia, pozycję społeczną, stan majątkowy. W kolejnej rubryce wpisywano ostatnią funkcję i stopień w Wojsku Polskim i policji. Ostatniej rubryki „wyrok” nie wolno było wypełniać w miejscu przetrzymywania. Teczki personalne wraz z wypełnionymi kartami informacyjnymi przesyłano do Zarządu ds. Jeńców Wojennych NKWD ZSRR, po czym kierowano je do I Oddziału Specjalnego NKWD. Centralna trójka w składzie: Wsiewołod Nikołajewicz Mierkułow, Bachczo Zacharowicz Kobułow i Leonid Fikijewicz Basztakow, osądzała skazanych zbiorowo, według sporządzonych list (obejmowały one od 49 do 135 nazwisk). Następnie listy te były wysyłane do poszczególnych obozów z poleceniem, by znajdujących się na nich jeńców kierować do dyspozycji szefów zarządów NKWD. Jak wynika z zachowanej dokumentacji, centralna trójka skazała na śmierć 7305 więźniów NKWD przetrzymywanych w więzieniach Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi oraz 14 552 jeńców wojennych z obozów specjalnych w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Ostatecznie podjęto więc decyzję o zamordowaniu
co najmniej 21 856 osób.
Śmierci uniknęło tylko ok. 400 jeńców, których w większości skierowano do obozu Pawliszczew Bor, a następnie do Griazowca. Część z nich została ocalona na stanowcze żądanie dyplomatów niemieckich i litewskich. Większość przeżyła zaś z bliżej nieznanych przyczyn. Obecnie przyjmuje się, że były to osoby, które w ocenie funkcjonariuszy NKWD mogły być przydatne, służąc w przyszłości Związkowi Sowieckiemu. Nie oznaczało to jednak, że wszyscy faktycznie kolaborowali z Sowietami. Zdecydowana większość, deklarując ową chęć, widziała bowiem w tym jedyny sposób na przetrwanie.
Kilkanaście dni przed rozpoczęciem ostatecznego „rozładowywania” obozów rozpoczęto obowiązkowe szczepienia przeciwko cholerze i tyfusowi brzusznemu. Wydawano także specjalne racje żywnościowe. Krążyły pogłoski, że oficerowie zostaną przekazani do któregoś z państw neutralnych. Miało to uśpić ich czujność i zapobiec ewentualnemu oporowi. Część jeńców, o czym świadczą liczne relacje i zapiski znalezione przy zwłokach pomordowanych, przewidywała jednak tragiczny finał, gdyż sytuacja w obozach z dnia na dzień stawała się coraz gorsza.
16 marca 1940 roku wprowadzono całkowity zakaz korespondencji. Wzmocniono również wewnętrzną i zewnętrzną ochronę obozów, ich personel zredukowano do niezbędnego minimum, a oficerów całkowicie od niego odizolowano. Pierwsze transporty oficerów, wiezionych rzekomo do Polski, wyruszyły: 3 kwietnia 1940 roku z Kozielska, 4 kwietnia z Ostaszkowa, a 5 kwietnia ze
Starobielska.
Stacją docelową transportów jeńców z Kozielska była niewielka miejscowość Gniezdowo, położona kilkanaście kilometrów od Smoleńska. Podczas podróży oficerowie pisali na ścianach i sufitach wagonów nazwy stacji, które mijali, oraz informacje o wyładowywaniu ich za Smoleńskiem. Opis trasy pojawia się również w kilku pamiętnikach znalezionych w trakcie późniejszych ekshumacji. Obszerną relację z trasy Kozielsk – Gniezdowo pozostawił m.in. por. Wacław Kruk: Na stacji załadowano nas do wagonów więziennych pod silnym konwojem [...]. Jak przedtem byłem nastawiony optymistycznie, tak teraz wnoszę [...], że ta podróż to wcale nic dobrego. [...] Jest wieczór, minęliśmy Smoleńsk, dojechaliśmy do stacji Gniezdowo. Wygląda tak, jakbyśmy mieli tu wysiadać, bo kręci się wielu wojskowych. W każdym razie nie dali nam nic dosłownie do jedzenia. Od wczorajszego śniadania żyjemy porcją chleba i skromną dawką wody.
Do Gniezdowa dojechał w jednym z transportów również prof. Stanisław Swianiewicz. Niespodziewanie został odłączony od pozostałych jeńców. Na osobiste polecenie Berii odstawiono go do wewnętrznego więzienia NKWD w Moskwie. Był jedynym świadkiem, który dotarł „do krawędzi dołów śmierci”. Według jego relacji jeńców po przyjeździe do Gniezdowa wyładowywano na rozległy plac otoczony szczelnym kordonem wojsk NKWD – żołnierze mieli nałożone na broń bagnety. Co pół godziny podjeżdżały samochody ciężarowe, potocznie nazywane czarnymi wronami lub czarnymi krukami, zabierały polskich oficerów i odjeżdżały – jak pisał Swianiewicz – w nieznane. Jak się później okazało, na miejsce kaźni.
Grzegorz Jasiński, historyk wojskowości, kierownik Wojskowego Biura Badań Historycznych, redaktor naczelny „Przeglądu Historyczno--Wojskowego”
Żołnierze polscy wzięci do niewoli sowieckiej po 17 września 1939 roku,fot. Instytut Pamięci Narodowej
Mjr Jan Okupski (1897 – 1940), więzień Kozielska, zamordowany w Katyniu. Powyżej: jego list do żony napisany w obozie 23 listopada 1939 roku, fot. Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie