Zagłada
„Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP”.
Na przełomie marca i kwietnia w obozie starobielskim znajdowało się 3895 jeńców wojennych, w kozielskim – 4599, a w ostaszkowskim 6364. Więźniów wywożono do miejsc kaźni partiami, w miarę parafowania przez trójkę „zleceń” (nariadów), które były równoznaczne z rozstrzelaniem. Tych z Kozielska przewożono w specjalnych wagonach-izolatkach (tzw. wagonzakach) do podsmoleńskiej stacji kolejowej w Gniezdowie, skąd specjalnymi furgonetkami-izolatkami (tzw. awtozakami) dostarczano ich na teren daczy NKWD w lesie katyńskim. Większość, ze skrępowanymi rękami, zabijano strzałem poniżej potylicy przy uprzednio wykopanych dołach, nielicznych w budynku samej daczy. Jest prawdopodobne, że część jeńców z obozu kozielskiego zamordowano w więzieniu wewnętrznym UNKWD (lokalnego Zarządu NKWD) obwodu smoleńskiego. Podobny scenariusz obowiązywał w wypadku jeńców ze Starobielska i Ostaszkowa. Pierwszych transportem kolejowym dostarczano do Charkowa, awtozakami do tamtejszego więzienia wewnętrznego UNKWD, gdzie ich mordowano. Zwłoki grzebano w odległości 1,5 km od wsi Pjatichatki, w pobliżu dacz UNKWD. Ofiary z Ostaszkowa przewożono koleją do Kalinina i dalej ciężarówkami do gmachu miejscowego NKWD, gdzie w specjalnym pomieszczeniu pozbawiano ich życia wypróbowaną metodą. Ciała zakopywano w zawczasu przygotowanych dołach koło wsi Miednoje, niedaleko dacz NKWD.
W operacji wymordowania polskich jeńców wojennych uczestniczyli zarówno przysłani z Moskwy funkcjonariusze aparatu centralnego NKWD, jak i pracownicy NKWD Ukraińskiej i Białoruskiej SSR, okręgowych oddziałów NKWD (smoleńskiego, charkowskiego i kalinińskiego) oraz jednostek konwojowych i wojskowych NKWD. Rolę oprawców pełniły specjalne oddziały egzekucyjne NKWD, wspomagane przez pracowników miejscowych więzień wewnętrznych resortu spraw wewnętrznych (w Kalininie oddział morderców i asystujących im np. przy krępowaniu jeńca liczył 30 osób, w Charkowie i Katyniu po 23). W egzekucjach wykorzystywano niemieckie pistolety Walther, z niemiecką amunicją kalibru 7,65 mm. Około 25 proc. oficerów miała ręce związane od tyłu podwójną pętlą z drutu lub sznura, a w jednej z mogił katyńskich natrafiono na zwłoki, które na głowach miały nałożone szynele owinięte przy szyi sznurem, połączonym z pętlą zawiązującą ręce.
Ocaleni
Sowieci rozstrzelali 97 proc. wszystkich oficerów, policjantów i innych jeńców wojennych z obozów w Starobielsku, Kozielsku i Ostaszkowie. Przy życiu pozostawiono 395 więźniów: wszyscy z wyjątkiem dwóch znaleźli się w Juchnowie – jeden generał, ośmiu pułkowników, 16 podpułkowników, ośmiu majorów, 18 kapitanów, 201 innych oficerów, ośmiu chorążych, dziewięciu podoficerów policji, 38 szeregowych policjantów, jeden podoficer i jeden szeregowiec żandarmerii, dziewięciu strażników więziennych, dwóch osadników, ośmiu urzędników, 15 szeregowych armii i Korpusu Ochrony Pogranicza, 12 junaków, jeden pracownik leśnictwa i 38 uchodźców. Na marginesie, owym generałem był Jerzy Wołkowicki, były oficer carskiej marynarki wojennej. W bitwie pod Cuszimą w czasie wojny rosyjsko-japońskiej Wołkowicki odznaczył się wyjątkowym męstwem i odwagą, nawołując wraz z grupą oficerów i marynarzy admirała Niebogatowa do niepoddawania się Japończykom i bicia się za wszelką cenę. Ten czyn przyniósł mu sławę dzięki książce „Cuszima” Nowikowa-Priboja, która była wielokrotnie wznawiana w Związku Radzieckim: na pytanie przesłuchującego go enkawudzisty czy jest krewnym „słynnego miczmana Wołkowickiego” miał odpowiedzieć „To ja!”.
Tak czy owak, najpewniej 5 Wydział Zarządu Głównego Biura Politycznego NKWD (wywiad) wyselekcjonował tych jeńców – ze względu na ich chęć do współpracy lub posiadanie przez nich cennych informacji, a także szerokie kontakty międzynarodowe – jako przydatnych do wykorzystania. 47 osób ocaliło życie dzięki wpływowym znajomym lub krewnym, którzy interweniowali w Ministerstwie Spraw Zagranicznych III Rzeszy, a to, za pośrednictwem swojego przedstawiciela w Moskwie, zdołało wymóc na Sowietach przeniesienie ich do obozu juchnowskiego. Wielu z nich nie miało dla Niemców żadnego znaczenia. Przykładem mogą tu być ziemianin Włodzimierz Piątkowski i hrabia Józef Czapski, w sprawie którego interweniował hrabia Ferdinand du Chastel. W ocalałej grupie znalazło się ponadto 24 jeńców narodowości niemieckiej, zaś w sprawie 19 innych interweniowała Misja Litewska w Moskwie. Z pośpiechu zdarzały się pomyłki i osoby wyłączone z list śmierci były rozstrzeliwane. Jedynym oficerem przeznaczonym do rozstrzelania, który uniknął śmierci, był wspomniany profesor Uniwersytetu Wileńskiego Stanisław Swaniewicz, znawca gospodarki Niemiec i ZSRR, którego w końcu kwietnia dostarczono na stację w Griazowcu. Jednak w ostatniej chwili został on wyłączony z transportu do lasu katyńskiego i odprowadzony do pustego wagonu.
„Wyjeżdżacie tam dokąd i ja bardzo chciałbym pojechać”
Jeńcy do końca byli przekonani, że zostaną odesłani do krajów neutralnych. Sowieci utwierdzali ich w tym, umiejętnie rozpuszczając fałszywe informacje. Komendant obozu starobielskiego, stojąc na schodach cerkwi, żegnał kolejne partie odjeżdżających: „Wyjeżdżacie tam dokąd i ja bardzo chciałbym pojechać”. Z niecierpliwością czekali zatem na swoją kolej. Mało tego, wielu prosiło komendantury obozów o przyspieszenie ich wysłania. Jednak dużej części z nich nie opuszczały wątpliwości.
Informacje o prawdziwym celu transportów mieli dostarczyć pierwsi wyjeżdżający, którzy przy opuszczaniu obozu wyrzucali w pudełkach po zapałkach zapiski, a w wagonach pozostawiali napisy wskazujące na stację końcową. 7 kwietnia w pustych wagonach powracających ze Smoleńska ktoś pozostawił napis w języku polskim „Druga partia – Smoleńsk, 6. IV 1940”. Konwojenci szybko wykryli te próby przesyłania wiadomości i od tej pory skrupulatnie przeglądali izolatki w wagonach i usuwali napisy. Ponadto niektórzy do samego końca prowadzili zapiski, które później odnajdywano przy ich zwłokach.
Przygotowania i przeprowadzanie operacji wymordowania polskich jeńców wojennych z obozów specjalnych i więzień zachodnich obwodów trwało prawie trzy miesiące, od 5 marca do końca czerwca 1940 roku („rozładowanie” trzech obozów specjalnych trwało od 3 kwietnia do 16 maja.
Według najnowszych ustaleń historyków wiosną 1940 roku Sowieci zamordowali 22 079 (lub 23 109) obywateli II Rzeczpospolitej. Było to 14 463 wojskowych, policjantów i funkcjonariuszy KOP z obozów specjalnych (4410 osób z Kozielska, 6314 z Ostaszkowa i 3739 ze Starobielska) oraz, wg różnych danych, od 7 616 do 8 646 osadzonych w więzieniach zachodnich obwodów Ukraińskiej i Białoruskiej SRR (egzekucji dokonano w więzieniach w Kijowie i Mińsku), wśród których było około tysiąc polskich oficerów. W lesie katyńskim, Smoleńsku i Charkowie Sowieci rozstrzelali 12 generałów, kontradmirała, 77 pułkowników, 197 podpułkowników, 541 majorów, 1441 kapitanów, 6061 poruczników, podporuczników, rotmistrzów i chorążych oraz 18 kapelanów i innych duchownych.
Nagroda dla oprawców
Po zakończeniu akcji wymordowania polskich jeńców wojennych obozów specjalnych i więzień zachodnich obwodów Beria, specjalnym rozkazem z 26 października 1940 roku („za skuteczne wypełnienie zadań specjalnych”), przyznał nagrody wysokości miesięcznego uposażenia 125 pracownikom resortu, którzy wzięli w niej bezpośredni udział. Druga strona tego enkawudzistowskiego medalu była zgoła przerażająca: z raportów, które na bieżąco spływały do Moskwy wynika, że kaci podczas operacji „rozładowania” trzech obozów specjalnych tracili człowieczeństwo – po każdej egzekucji łagodzili stres ogromnymi ilościami spirutusu, a kilku z nich popełniło samobójstwo.
„Rozładowanie” obozów w Kozielsku, Juchnowie, Starobielsku i Ostaszkowie nie było końcem gehenny polskich jeńców wojennych. Niebawem zwieziono do nich nowe kontyngenty, m.in. oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego, którzy zostali internowani we wrześniu 1939 roku na terenie Litwy i Łotwy, które ZSRR anektował w czerwcu 1940. W sumie było to ponad 6 tys. żołnierzy i oficerów.
Relacje:
Pracownik smoleńskiego NKWD Piotr Klimow, w liście do Komisji Rehabilitacji Ofiar Represji obwodu smoleńskiego o rozstrzeliwaniu Polaków w więzieniu wewnętrznym:
„W maleńkim pomieszczeniu piwnicznym był właz kanalizacyjny. Ofiarę przyprowadzali i otwierali właz, na jego krawędzi kładli jej głowę i strzelali w tył głowy lub w skroń. (…) Strzelali prawie w każdy Boży dzień, od wieczora i wywozili do Kozich Gor, a wracali przed 2 godziną w nocy. (…) Oprócz szofera wyjeżdżało 2-3 ludzi i komendant. (…) Rozstrzeliwali (z tych kogo pamiętam) następujący: Gribow, Stielmach I.I., Gwozdowski, Riejson Karł. (…) Polaków na rozstrzelania przywożono w wagonach, odnogą kolejową na stację Gniezdowo. Ochronę miejsca rozstrzelania pełnił pułk konwojowy NKWD”.
(„Moskowskije nowosti”, 16 IX 1990)
Relacja profesora Swaniewicza z transportu śmierci:
„Gdy mnie już oficjalnie wezwano do transportu, wziąłem worek ze swym nędznym dobytkiem i stawiłem się na wskazane miejsce. (…) Przeprowadzono w sposób dość brutalny, lecz sprawny, bardzo ścisłą rewizję osobistą (…) potem pod o wiele bardziej wzmocnionym konwojem niż ten, do którego byliśmy przyzwyczajeni, odprowadzono nas do ciężarówek, które czekały przed bramą obozu. (…) Przywieziono nas na bocznicę, gdzie czekało już sześć przygotowanych (…) wagonów więziennych. (…) Normalna pojemność przedziału była ośmiu ludzi (…) jechaliśmy wyjątkowo szybko. W brzasku porannym osiągnęliśmy Smoleńsk. (…) Po krótkim postoju pociąg znowu ruszył i po przejechaniu kilkunastu kilometrów, pociąg stanął. Z zewnątrz zaczęły dochodzić odgłosy poruszania się większej ilości ludzi, warkot motoru, urywane słowa komendy. (…) Pod sufitem ujrzałem otwór, przez który można było zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz. (…) Przed nami był plac częściowo porośnięty trawą, (…) gęsto obstawiony kordonem wojsk NKWD z bagnetem na broń. Była to nowość w stosunku do naszego dotychczasowego doświadczenia. (…) Z drogi wyjechał na plac pasażerski autobus. (…) Okna były zasmarowane wapnem (…) podjechał tyłem do sąsiedniego wagonu, tak że jeńcy mogli wychodzić bezpośrednio ze stopni wagonu, nie stąpając na ziemię. (…) Po pół godziny autobus wracał, aby zabrać następną partię. (…) Nieco opodal stało duże auto w kształcie czarnego pudła bez okien (…) sławny czornyj woron, czyli „czarny kruk”, którym się przewozi więźniów”.
(S. Swaniewicz, „W cieniu Katynia”)
Fragment dziennika 32-letniego porucznika, utalentowanego rzeźbiarza Wacława Kruka, jeńca z obozu Kozielskiego (numer 73 na liście śmierci 29/2):
„08.04.40 (…) Dziś przyszła kolej na mnie. Rano wykąpałem się, w łaźni wyprałem skarpetki i chusteczki (…). Po zdaniu kazionnych rzeczy ponownie przeprowadzono rewizję z 19 baraku, a stąd przez bramę wyprowadzono do aut, którymi dojechaliśmy do stacyjki nie do Kozielska (Kozielsk odcięty przez powódź). Na stacji załadowano nas do wagonów więziennych pod ostrym konwojem. W celi więziennej (którą po raz pierwszy w ogóle widzę) jest nas trzynastu. Jeszcze nie znam mych przygodnych towarzyszy niedoli. Teraz czekamy na odjazd. Jak przedtem byłem nastawiony optymistycznie tak teraz wnoszę, że ta podróż to wcale nic dobrego. Jedziemy w kierunku Smoleńska. Pogoda (…) słoneczna, na polach jeszcze dużo śniegu. 09.04. Wtorek. Noc spędziliśmy wygodniej niż w dawnych wagonach bydlęcych. Było więcej miejsca i nie trzęsło tak okropnie. Dziś pogoda (…) całkiem zimowa. Śnieg sypie, pochmurno. Na polach śniegu jak w styczniu. Nie można zorientować się, w którym jedziemy kierunku. W nocy jechaliśmy bardzo mało, obecnie minęliśmy większą stację Spas-Demenskoje. Takiej stacji w drodze do Smoleńska na mapie nie widziałem. (…) Wczoraj rano dali porcję chleba i cukru, a w wagonie zimnej przegotowanej wody. Teraz zbliża się południe, a nic nowego do jedzenia nie dają. Obejście się także (…) ordynarne. Na nic nie pozwalają. Wyjść do ustępu można wtedy, kiedy konwojentom podoba się, nie pomagają ani prośby, ani krzyki. (…) Jest godz. 14.30. Zajeżdżamy do Smoleńska. (…) Jest wieczór, minęliśmy Smoleńsk, dojechaliśmy do stacji Gniezdowo. Wygląda tak jakbyśmy mieli tu wysiadać, bo kręci się wielu wojskowych. W każdym razie dotychczas nie dali nam nic dosłownie do jedzenia. Od wczorajszego śniadania żyjemy porcją chleba i skromną dawką wody”.
(„Pamiętniki znalezione w Katyniu”)
Fragment notatek mjr Adama Solskiego (numer 41 na liście śmierci 015/2):
„8.04. Godzina 3.30. Wyjazd ze stacji Kozielsk na zachód. Godzina 9.45 – na stacji Jelnia. 9.04. Paręnaście minut przed piątą rano – pobudka w więziennych wagonach i przygotowanie do wychodzenia. Gdzieś mamy jechać samochodem. I co dalej? 9.04. Piąta rano. Od świtu dzień rozpoczął się szczególnie. Wyjazd karetką więzienną w celkach (straszne!). Przywieziono nas gdzieś do lasu; coś w rodzaju letniska. Tu szczegółowa rewizja. Zabrano mi zegarek, na którym była godzina 6.30 (8.30). Pytano mnie o obrączkę, którą (…). Zabrano ruble, pas główny, scyzoryk (…)”.
(„Pamiętniki znalezione w Katyniu”)
Hrabia Józef Czapski:
„Każda nowa wysyłana partia zadawała kłam naszym takim czy innym domysłom. W jednym byliśmy zgodni wszyscy: każdy z nas czekał gorączkowo tej godziny, kiedy ogłoszą nowy spis wyjeżdżających (może będzie nareszcie na liście); nazywaliśmy to „godziną papugi”, bo przypadkowość spisu przypominała nam te kartki wyciągane przez papugi wędrownych kataryniarzy w Polsce. Komendant obozu ppłk Bereżkow i komisarz Kirszon zaręczali oficjalnie starszyźnie obozowej, że jest to likwidacja obozu, że jesteśmy kierowani do punktów rozdzielczych, skąd mamy być odesłani do kraju zarówno po stronie niemieckiej, jak i sowieckiej. Stojąc na wielkich schodach cerkiewnych, komendant żegnał partie odjeżdżających uśmiechem pełnym obietnic. „Wyjeżdżacie tam – powiedział jednemu z nas – dokąd i ja bardzo chciałbym pojechać”.
(J. Czapski, „Na nieludzkiej ziemi”)
Fragmenty z protokołu przesłuchania emerytowanego kapitana bezpieczeństwa państwowego Dmitrija Tokariewa, w 1939-1940 roku szefa Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego, jednego z kierowników operacji „rozładowania” obozu ostaszkowskiego (przesłuchujący: Anatolij Jabłokow, prokurator wojskowy podpułkownik służby wymiaru sprawiedliwości, 20 marca 1991, Włodzimierz Wołyński):
Jabłokow: Dmitriju Stiepanowiczu, w jakim celu – na prośbę Błochina (szef przysłanego z Moskwy oddziału NKWD wykonującego egzekucje w Kalininie – red.) – byliście obecni przy badaniach polskich jeńców wojennych przed ich rozstrzelaniem? (…)
Tokariew: Gdy porównywano dane personalne w czerwonej świetlicy… Mówiłem nie na prośbę (Błochina – red.), lecz weszli do mnie we trzech: Siniegubow, Błochin i Kriwienko. Siedziałem w gabinecie. Cóż pójdziemy, pójdziemy!
Jabłokow: Czy to było już w pierwszy dzień?
Tokariew: To było już w pierwszy dzień. Tak więc poszliśmy. I wówczas zobaczyłem tę grozę. Przyszliśmy tam. Po kilku minutach Błochin włożył swoją odzież specjalną: brązową skórzaną czapkę, długi skórzany brązowy fartuch, skórzane rękawice z mankietami powyżej łokci. Na mnie to wywarło ogromne wrażenie – zobaczyłem kata!
Jabłokow: I tak wszyscy byli ubrani?
Tokariew: Nie tylko on. Inni nie mieli stosunku do rozstrzeliwań, tylko on. To najwidoczniej było jego ubranie specjalne. To taki drobiazg, a wywarł na mnie wrażenie.
Jabłokow: A co wam powiedzieli? By być obecnym przy przepytywaniach, czy jak stwierdziliście, przy przesłuchaniu?
Tokariew: Nie, nikogo nie przesłuchiwał. Pytał tylko: nazwisko, imię, rok urodzenia, na jakim stanowisku pracował. To wszystko, więcej nic – cztery pytania. (…)
Jabłokow: Mówicie, że byliście obecni w czasie dwóch – trzech przepytywań, tak? A ilu ludzi przepytaliście wówczas?
Tokariew: Tak, ale nie przepytywałem nikogo, tylko jednego chłopaka spytałem: „Ile masz lat?” Powiedział – 18. „Gdzie pełnił służbę?” „W straży granicznej”. Czym się zajmował? Był telefonistą. (…)
Jabłokow: A ten chłopiec ze straży granicznej – jaki miał uniform?
Tokariew: Moim zdaniem był bez nakrycia głowy. Wszedł i uśmiechał się, tak, chłopiec, zupełny chłopiec, 18 lat, a ile pracował? Zaczął liczyć po polsku – 6 miesięcy. (…)
(Ministerstwo Sprawiedliwości – Krajowa Prokuratura. Materiały śledztwa w sprawie zbrodni katyńskiej, zeznanie Tokariewa opublikowano w „Zeszytach Katyńskich”, 1994, nr 3, s. 7-71)